środa, 2 kwietnia 2014

DRAMAT RYNKU WTÓRNEGO - EPIZOD 3

W dwóch poprzednich wpisach opisałem Wam historie sprzedaży lub niesprzedaży mieszkań na rynku wtórnym, znane mi z racji zamieszkiwania na osiedlu, na którym zlokalizowane jest jedno z nich lub znajomości z właścicielem drugiego. Zanim przejdę do podsumowania całej serii, chciałbym przedstawić jeszcze jeden przypadek. Tym razem z własnej rodziny.  



Za zmianę mieszkania na większe wziął się bowiem, jakiś czas temu, mój kuzyn aktualnie zamieszkujący w Gliwicach. Z powodów osobistych musiał on sprzedać swoje 50-metrowe lokum (2 pokoje, kuchnia). Krótko mówiąc potrzebował jednego pokoju więcej. Mieszkanie było po remoncie, więc wyglądało naprawdę przyjemnie, chociaż mieści się w bloku z wielkiej płyty, który nie był i nie jest zmodernizowany. W pobliżu osiedla swoje siedziby ma kilka dużych zakładów.

Housing, Buildings, CityMieszkanie zostało wystawione za cenę 195 tys. zł w grudniu 2012 r. Wtedy to była normalna stawka ofertowa (przedział mniej więcej od 180 tys. do 210 tys.). Zainteresowanie nie było wielkie, ale dosyć szybko trafił się potencjalny klient, który zaproponował cenę 170 tys. zł. Kuzyn postanowił jednak poczekać i ostatecznie, w lipcu 2013 r., sprzedał swój stary lokal za 180 tys. zł.


No, ale mamy kwiecień 2014 roku i z ciekawości zajrzałem na portal z ogłoszeniami „mieszkaniowymi” w tej części Gliwic. Bez problemu znalazłem oferty sprzedaży podobnych mieszkań za 165 tys. zł, czyli o około 15 tys. zł mniej niż najniższe oferty w grudniu 2012 r. Nie mam danych o tym jak długo te mieszkania czekają na nabywcę, bo nie obserwuję tych rejonów zbyt uważnie (żeby nie powiedzieć, że wcale;)). Nieuzbrojonym okiem widać więc spadek cen ofertowych, a co za tym idzie również ceny transakcyjne będą niższe (truizm).

Ten rodzinny przypadek opisuję jednak po to, żeby pokazać, że czasami mieszkanie można sprzedać w rozsądnym czasie (kilka miesięcy), bez konieczności dramatycznego schodzenia z ceny. Mieszkanie kuzyna było fajnie wyremontowane i wyróżniało się na tle innych ogłoszeń w tamtym czasie. Jednocześnie ustalił on za swój „towar” cenę mniej więcej pośrodku ówczesnych cen ofertowych. Dobry towar z rozsądną ceną dość szybko znalazł nabywcę. Niby proste, ale chyba wielu sprzedających tego nie rozumie.

W epilogu serialu spróbuję to wszystko zrekapitulować i wyciągnąć wnioski. Podsumowanie będzie jednak długie, nudne i napakowane różnego rodzaju informacjami i przemyśleniami, dlatego nieodpornym odradzam, a wytrwałych zapraszam;).

Dzięki za przeczytanie.

3 komentarze:

  1. No już nie mogę się doczekać na to podsumowanie tematu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. co do wpisu, przy sprzedaży mieszkania, jak i przy wszystkim potrzebny jest ten łut szczęścia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Każde mieszkanie znajdzie swojego nabywcę, obecnie ceny mieszkań poszły w dół i moim zdaniem jest to czas na zakupy, jeśli ktoś je planuje. Ceny były moim zdaniem sztucznie windowane. Każdy by chciał zakupić nowe mieszkanie, ja coraz częściej przychylnie patrzę jednak na rynek wtórny. Dlaczego? Ilekroć jestem gdzieś w nowym bloku stwierdzam, że owszem miło, ładnie, świeżo, winda i inne bajery, wystarczy jednak wyjść na zewnątrz, żeby zobaczyć, że nikt nie pomyślał o tym, że człowiek ma tam żyć, a nie tylko spać, przebywać, nie ma miejsca na spacer, nie ma ławki, nie ma nic co zawsze było przy blokach budowanych za tak krytykowanego PRL-u. Nie ma miejsca na życie, jest maksymalnie wykorzystane miejsce na parking i ogrodzenie które utrudnia poruszanie się.

    OdpowiedzUsuń