środa, 12 marca 2014

JAK TU NIE KOCHAĆ MARKA WIELGO?

No jak się pytam? Nie dość, że znowu zaczął pisać bloga, to jeszcze „raczy” nas co chwila artykułami w Gazecie Wybiórczej. Dziś np. wysmażył tekst pod wiele mówiącym tytułem „Wyścig po kredyty z MdM”. Jak go przeczytałem, to nie wytrzymałem i chwyciłem za klawiaturę obiema „ręcami”. I mimo, że roboty nawał, szef naburmuszony, a ja będę musiał zostać dziś po godzinach, to nie mogłem się powstrzymać. Widzicie jak się dla Was poświęcam? ;)
                                                                                                                                                      
Marek przestał pisać bloga jakiś czas temu, gdy ceny mieszkań zaczęły w niepokojącym tempie podążać na południe. W komentarzach pod swoimi wpisami był wtedy niemiłosiernie (ale jednak zasłużenie) atakowany za grzechy młodości, czyli pamiętne wieszczenie „cen jak w Madrycie”.
Ceny mieszkań ostatnio nie spadają jednak już tak szybko, a nawet pojawiają się głosy, że teraz to już na pewno będą rosnąć ;), więc Marek obudził się ze swojego zimowego snu i znowu publikuje. W sumie najwyższa pora – wczoraj widziałem dziewczyny z baziami w rękach. Ale co ja tu Wam o baziach…? ;)
Do rzeczy. W tytule artykułu Marek używa słowa „wyścig”. Jednak dalej nie wyjaśnia już kto z kim się ściga i dlaczego. Jak wszyscy znawcy propagandy jednak wiedzą, tytuł jest najważniejszy. Trochę mniej ważny jest lead, a reszta nie jest ważna wcale, bo i tak nikt jej nie czyta ;). Celem tak sformułowanego tytułu jest wywarcie wrażenia, że po kredyt w MdM trzeba się udać do banku galopem, bo inaczej zabraknie dla nas (tych, którzy chcą kupić swoje M) pieniążków na dopłaty. Urocze.
Na szczęście w dalszej części Marek sam, bez bicia, przyznaje, że zarezerwowana na ten rok pula 600 mln zł została jak dotąd uszczuplona o 54,9 mln zł, czyli jakieś 9%. Pośpiech nie jest więc chyba konieczny. No, ale jak już pisałem tytuł jest najważniejszy.
Oczywiście, w artykule nie ma nawet słowa o zjawisku opisanym przeze mnie ostatnio, czyli pobieraniu przez banki podwyższonych prowizji i marż za kredyty udzielane w MdM, w porównaniu do kredytów bez tego programu. Dla Marka Wielgo ten problem nie istnieje.
 
Ukułem właśnie nowe powiedzenie: „Rzetelny jak Marek Wielgo”. Pasuje? ;)
Dzięki za przeczytanie.     

środa, 5 lutego 2014

MIESZKANIE DLA MŁODYCH, ALE BANKOWI TEŻ COŚ SIĘ NALEŻY, CZYLI PRZEKRĘT JAKICH WIELE.

Jak wszyscy wiedzą, nasz Ukochany Przywódca uszczęśliwił młodych Polaków, przepychając ustawę o pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez młodych ludzi („Mieszkanie dla Młodych”, MdM). Niestety, zapomniał wpisać do niej zakazu pobierania przez banki udzielające kredytu w MdM podwyższonych marż i prowizji. Dlaczego zapomniał? Hmm…

Ale dość tych insynuacji i do rzeczy. Od razu przechodzimy do przykładu, bo ustawa o MdM jest napisana takim językiem, że normalnie to tego się nie da wyjaśnić, nawet jeśli Czytelnicy tego bloga należą do osób z ponadprzeciętnym IQ (tak, podlizuję się). W niniejszym przykładzie posłużymy się tabelkami opłat, prowizji i oprocentowania banku PEKAO S.A. Bank ten, jako jedyny ze wszystkich biorących udział w programie, w przejrzysty sposób informuje na swojej stronie o dokładnej wysokości opłat.  

A teraz się skupcie.

Wyobraźmy więc sobie młodych Polaków, powiedzmy Jana i Cecylię, którzy chcą kupić mieszkanie w programie MdM. Ponieważ są jurni i planują powiększenie rodziny, chcą kupić lokal o powierzchni 60 m2 w Warszawie, żeby się z bachorami… yyy… …chciałem powiedzieć z pociechami, nie gnieździć w jednym pokoju na 30 metrach. Powiedzmy też, że udało im się znaleźć takie mieszkanie mieszczące się w limicie dla Warszawy. Dla uproszczenia przyjmijmy, że cena m2 tego lokalu równa się limitowi, czyli wynosi 5 864,65 (razem: 351 879 zł bo: limit dla Warszawy 5331,5 zł x współczynnik 1,1 x 60 m2). Należy im się więc dopłata w kwocie 26 657,5 zł (limit dla Warszawy 5331,5 zł x 50m2 x 10%). Powiedzmy też, że Jan i Cecylia w ramach wkładu własnego, chcą z własnej kieszeni wyłożyć dodatkowo 25 000 zł. Razem więc, ich wkład własny będzie wynosił 51 657,5 zł.

Potrzebują więc 300 221,5 zł kredytu (351 879 zł - 51 657,5 zł).

Idą więc do banku PEKAO S.A. Tam, miła Pani w okienku mówi im, że chętnie udzieli im takiego kredytu, ale ponieważ Jan i Cecylia korzystają z MdM to prowizja za udzielenie kredytu wyniesie 1,99%, a marża banku 1,79% (+2,7% WIBOR, czyli razem oprocentowanie kredytu 4,49%). Jak wynika z tabelki na stronie PEKAO S.A., gdyby Jan i Cecylia brali taki sam kredyt, ale nie w MdM to prowizja za udzielenie kredytu wyniosłaby 1,55%, a marża banku 1,64% (+2,7% WIBOR, czyli razem oprocentowanie kredytu 4,34%).

Teraz się naprawdę skupcie, bo będziemy liczyć.

Najpierw kredyt Jana i Cecylii w MdM:

Prowizja: 300 221,5 zł x 1,99% = 5 974,4 zł
Miesięczna rata kredytu na 30 lat (na 4,49%): 1 519,4 zł  

Teraz taki sam kredyt Jana i Cecylii bez MdM:

Prowizja: 300 221,5 zł x 1,55% = 4 653,4 zł
Miesięczna rata kredytu na 30 lat (na 4,34%): 1492,8 zł  

Różnica w prowizji = 1321 zł, różnica w ratach = 26,6 zł miesięcznie (x 360 rat = 9 576 zł).

1321 zł + 9576 zł = 10 897 zł – to kwota, którą bank dostanie z racji podwyższonych opłat dla kredytu w MdM w porównaniu do zwykłego kredytu.

Przypomnijmy, że Jan i Cecylia dostali od państwa (podatników) 26 657,5 zł

Zastanawiam się tylko dlaczego bank PEKAO nie podwyższył marży dla kredytów w MdM np. do 2,5% albo 3,5% (zamiast marnego 1,79%). Skoro w ustawie nie ma takiego zakazu, to hulaj dusza!

Tak więc podatnicy dopłacą nie tylko Janowi i Cecylii, ale i bankowi !

Wszyscy będą zatem zadowoleni:

Jan i Cecylia – bo dostali parę złotych na swoje M,

BANK -  bo zarobi więcej niż na zwykłym kredycie,

Podatnicy – bo spełnią swój chrześcijański obowiązek pomocy bliźniemu.

AMEN...

…i dzięki za przeczytanie.

piątek, 31 stycznia 2014

OSZCZĘDZANIE JEST NIEUZASADNIONE

Jak powszechnie wiadomo, aby kupić sobie mieszkanie lub dom trzeba mieć pieniądze. Zdobyć je można na trzy sposoby: dostać (rodzina), pożyczyć (bank) lub zaoszczędzić (my sami). Najczęściej finansowanie zakupu nieruchomości na własne potrzeby jest jakąś kombinacją wymienionych wyżej źródeł.

Osoby, które są w stanie zaoszczędzić w krótszym lub dłuższym czasie wymaganą kwotę, są też najczęściej wiarygodnymi klientami dla banków. Mogliby więc wziąć kredyt hipoteczny. Jednak wiele takich osób, z różnych powodów, nie chce się zadłużać na duże kwoty.

Nasze państwo (wszyscy podatnicy) od wielu już lat „wspomaga” tych, którzy środki na swoje M chcą wziąć z banku. O tym jak iluzoryczne jest to wsparcie już kiedyś pisałem. No, ale jakieś tam wsparcie to jest, przynajmniej na papierze. Co więcej, wspomagani są też ci, którzy kupują mieszkania za pieniądze im podarowane, bo darowizny od najbliższych są od kilku lat zwolnione z podatku od spadków i darowizn.  

Nikt nie myśli jednak o pomaganiu tym, którzy chcieliby sami zaoszczędzić na swoje cztery kąty. W zeszłym roku na poważnie był rozpatrywany pomysł zwolnienia z podatku Belki oszczędności gromadzonych na mieszkanie. Byłaby to niewielka pomoc i być może nie zachęciłaby zbyt wielu do oszczędzania na specjalnych rachunkach, ALE byłby to przynajmniej krok w dobrym kierunku. Gest.

Niestety, naszego Ministra Finansów nie stać nawet na taki drobny gest. Jak dowiadujemy się z „Dziennika Gazety Prawnej” (12/2014, s. B3), według Ministra Finansów:

Wprowadzenie takiego zwolnienia od podatku dochodowego stanowiłoby nieuzasadnione uprzywilejowanie jednej z form oszczędzania

No tak. Wywalenie kilku miliardów na „Rodzinę na swoim” nie jest nieuzasadnionym uprzywilejowaniem. Kolejne miliardy na „Mieszkanie dla Młodych” również nie są nieuzasadnionym uprzywilejowaniem. Zwolnienie oszczędności na mieszkanie z podatku Belki takim nieuzasadnionym uprzywilejowaniem już jest.

Nie doszukujcie się w myśleniu naszego Ministra Finansów logiki, bo jej tam nie ma.
A może jednak jest?

Przecież gdyby pomoc dla oszczędnych przeszła to banki sprzedałyby mniej kredytów hipotecznych, zgadza się? Pracownicy i zarządzający nie dostaliby swoich prowizji, zgadza się? A przecież Minister Finansów Mateusz Szczurek jeszcze chwilę temu był głównym ekonomistą ING Banku Śląskiego, zgadza się?

Wnioski, jak zwykle, wyciągnijcie sami, bo „ja tylko pytam” (© ś.p. A. Lepper)…
Dzięki za przeczytanie.
P.S.
Wiecie, że dziś blog obchodzi pierwsze urodziny? Jak ten czas leci...
 

piątek, 28 czerwca 2013

W KALENDARZU CZERWIEC, A W MAJU ZASTÓJ.

Dobra, każdy czytelnik tego bloga, który wszedł na niego w czerwcu, ma prawo kopnąć mnie w cztery litery za lenistwo. Wirtualnie oczywiście ;-). Niestety nawał obowiązków nie pozwala pouzewnętrzniać się (tak, sam wymyśliłem to słowo;-)) tak jakby się chciało ;-). Pomysłów sporo, czasu mało, sami wiecie jak to jest.
Większość z Was nie ma pewnie czasu, żeby regularnie czytać gazety i czasopisma. Ja właściwie też nie, ale czego się nie robi dla Czytelników ;-). Dzisiaj zaprezentuję Wam więc kilka ciekawych (przynajmniej dla mnie;-)) artykułów mieszczących się w tematyce bloga.
Zaczynamy od artykułu „Wtórny rynek mieszkań znów w zapaści” („DGP”, 20.05.2013 r.). Autorka przytoczyła tam znane Wam pewnie z innych blogów (lub strony GPW) dane dotyczące wyników finansowych pośredników w handlu nieruchomościami, zwanymi przeze mnie dla uproszczenia naganiaczami ;-) Home Broker zaliczył w I kwartale 34% spadek przychodów, a jego (właściwie jej, bo to spółka) wynik netto pogorszył się o 73%, co zapowiada redukowanie kosztów w najbliższym czasie. Ciekawe czy Bartek poleci? ;-)
W AD Drągowski przychody z pośrednictwa spadły w  I kwartale też o 34% (zadziwiająca zbieżność ;-)).
Najciekawszy cytat z tego artykułu: „Na niewielką liczbę transakcji na początku  roku i całkowity zastój na rynku w maju wskazuje m.in. Ewa Słoma z poznańskiej firmy Inny Dom Nieruchomości” To bardzo ciekawa informacja, bo taki zastój sygnalizuje moim zdaniem, że sprzedający ocierają się o „próg bólu” jeśli chodzi o cenę za jaką są skłonni sprzedać swoją nieruchomość. Niestety dla nich (i stety dla kupujących) ten próg najprawdopodobniej zostanie niedługo przełamany, a następny będzie już na poziomie równowagi, czyli tam gdzie powinien być ;-).
W artykule „Mieszkania jeszcze tańsze” („Rz”, 17.05.2013 r.) autorka zapowiada spadki cen nieruchomości do 2014 r. Pisze też jednak, że „Optymiści mówią o ożywieniu dopiero w 2015 r.”. Niestety nie bardzo wiadomo dlaczego to ożywienie nastąpi właśnie wtedy i jakie będą jego przesłanki – w artykule nie ma o tym ani słowa ;-). Nie wymieniono też z nazwiska tych „optymistów”, więc trudno polemizować z tą tezą. Wygląda na to, że jest to zwykłe „chciejstwo”, ewentualnie wróżenie z fusów. W dalszej części artykułu wypowiadają się oczywiście deweloperzy, którzy solidarnie i solennie zapowiadają, że taniej już nie będzie;-). No cóż, pażywiom, uwidim ;-).
A na koniec wieści z wielkiego świata. A konkretnie to z Hiszpanii, gdzie jak pewnie pamiętacie, udało się napompować całkiem ładną bańkę na nieruchomościach. Bańka pękła, kredyty zostały. Artykuł „Mortgaged to the hilt (Zadłużeni po uszy)” („The Economist”, 17/2013) podaje ciekawe dane.  Około 8% hiszpańskich hipoteciarzy jest obecnie bezrobotna, a w zeszłym roku mieszkania 80 rodzin dziennie były przejmowane przez banki. Wielu kredytobiorców spłaca kredyty za domy, których już nie posiadają. Pomysłowi Hiszpanie zebrali więc 1,4 mln podpisów pod petycją domagającą się ustanowienia w ich kraju prawa na wzór USA, gdzie oddając bankowi klucze pozbywasz się też długu. Oczywiście prawo to miałoby działać wstecz ;-). W tym miejscu veto postawiły, rzecz jasna, banki, dla których byłby to gwóźdź do trumny. Jak wynika z artykułu, w Hiszpanii jest obecnie 600 tys. nowych domów i mieszkań, które nie mogą znaleźć nabywców. Niektóre rządy regionalne (np. Andaluzja czy Katalonia) planują obłożyć specjalnym podatkiem przejęte przez banki puste mieszkania, choć padają też pomysły wynajęcia ich od banków i podnajęcia potrzebującym ;-). Jak widzicie na Półwyspie Iberyjskim też dzieje się ciekawie, szkoda, że moja znajomość hiszpańskiego zatrzymała się na etapie „Esmeraldy” i „Zbuntowanego anioła” ;-).       
Dzięki za przeczytanie.           

piątek, 24 maja 2013

BANKOM NABIJAMY KIESZENIE, POLAKÓW NABIJAMY W BUTELKĘ

W kontekście przyjętego niedawno przez rząd i skierowanego do Sejmu programu „Mieszkanie dla Młodych” (MdM), chciałbym przypomnieć Wam wykres, który zamieściłem w jednym z poprzednich wpisów. Dotyczy on relacji liczby zawieranych małżeństw i stopy bezrobocia do ceny mieszkań:
Z pewnością zauważyliście, że coś w tym wykresie nie gra. Dlaczego bowiem ceny mieszkań w 2010 r. wzrosły mimo, że liczba małżeństw malała a bezrobocie rosło? Z jakiego powodu niewidzialna ręka rynku nie zadziałała? Próbując to wyjaśnić, postanowiłem dodać do wykresu jeszcze jedną kreskę, która pokazuje limity dopłat w rządowym programie „Rodzina na Swoim” (za BGK):
Rok
2004
2005
2006
2007
2008
2009
2010
2011
2012
Bezrobocie %
19,0
17,6
14,8
11,2
9,5
12,1
12,4
12,5
13,4
Małżeństwa (tys.)
191,8
206,9
226,2
248,7
257,7
250,8
228,3
207
204
Cena m2 w Warszawie (tys. zł)
4,3
4,8
6,2
9,1
8,5
8
8,4
7,9
7,2
Limit dopłat w RnS dla Warszawy (tys. zł)
6,55
6,69
7,7
9,08
9,8
6,4






Stawiam śmiałą tezę, że szalone podwyższanie w latach 2009-2011 limitu dopłat przez Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej sprawiło, że nabywcy mieszkań w Warszawie przepłacili minimum 500 zł na metrze. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że banki udzielając kredytów w RnS często stosowały podwyższoną marżę, to już wiadomo dlaczego program ten został przechrzczony przez myślących Polaków na „Bank i Deweloper na Swoim”.
Innymi słowy, państwo udając, że troszczy się o młodych Polaków, dopłaciło bankom i deweloperom kilkaset milionów złotych (być może więcej, ale dokładne wyliczenia są niemożliwe – cały program szacowany jest nawet na 6 mld zł), które nigdy by do nich nie wpłynęły, gdyby nie RnS! 
Najciekawsze jest jednak to, że większość rodzin, które wzięły kredyty w RnS jest święcie przekonanych, że rząd im pomógł, a one zrobiły interes życia... 
Dzieki za przeczytanie.    

wtorek, 21 maja 2013

NAJEM TANI JAK BARSZCZ?

Pisanie tego bloga zacząłem od porównania różnych form zaspokojenia podstawowej potrzeby człowieka jaką jest posiadanie mieszkania (domu). Porównanie najmu z kredytem hipotecznym uprawdopodobniło tezę, że wynajmowanie mieszkania, połączone z systematycznym oszczędzaniem jest w określonych warunkach korzystniejsze od zakredytowania się.

Wpisy, które przypomniałem powyżej, wzbudziły pewne kontrowersje wśród Czytelników bloga. Wskazywali oni m.in. na to, że podane przeze mnie stawki wynajmu są nierealne – mimo, że zaczerpnąłem je z życia. Co ciekawe, zarzuty te pojawiały się mimo, że Czytelnicy zgłaszający je nie znali lokalizacji opisywanego mieszkania, a tylko jego orientacyjną cenę. Faktycznie, podany przeze mnie czynsz najmu w kwocie 1100 zł (z opłatami) był niższy od cen ofertowych porównywalnych mieszkań w okolicy, które kształtowały się wtedy na poziomie 1350 – 1500 zł. Jak jednak zaznaczyłem były to ceny ofertowe najmu, a podany przeze mnie czynsz był stawką transakcyjną. Był on więc tylko nieznacznie niższy od cen rynkowych, ale mieściły się w nim spore, jak na okolicę, opłaty eksploatacyjne (ponad 400 zł), co było dużym plusem (opłaty za podobne mieszkania w okolicy bywają nawet o 100 zł niższe).  

Niedługo jednak niskie czynsze najmu mogą nie być już dla nikogo zaskoczeniem, a staną się raczej normą. Jak powszechnie wiadomo, istotnym elementem wpływającym na ceny najmu w danym mieście, jest element napływowy – im więcej osób przyjeżdża do danego miasta, tym wyższe są ceny najmu (no i nieruchomości w ogóle). Skrajnych przykładów tego typu zjawiska dostarczają nam historie górniczych miasteczek na całym świecie, do których pod odkryciu różnego rodzaju złóż i pokładów zjeżdżały tabuny osadników, niebotycznie widując ceny miejscowych nieruchomości, w tym oczywiście najmu.

Mniej spektakularnym przykładem są miasta akademickie, w których ceny najmu są dość istotnie powiązane z liczbą przebywających tam studentów. Z reguły są oni bowiem „skazani” na najem, z powodu nieposiadania majątku i/lub niewielkich dochodów, tudzież zupełnego ich braku ;-). Biorąc to pod uwagę, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na wykres, który ukradłem Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego:
PROGNOZOWANA LICZBA STUDENTÓW:

Jak widzicie w najbliższych 10 latach szykuje się załamanie na „rynku akademickim”. Najbardziej odczują to uczelnie, z których wiele upadnie. Tak potężny spadek liczby studentów odbije się jednak również na rynku nieruchomości w miastach akademickich, szczególnie na rynku najmu. No chyba, że nasz rząd ogłosi nowy program: „Najem dla Studenta” ;-). Ponieważ jednak dopłaty do najmu są mało prawdopodobne w tej kadencji i w…. 40 następnych, to należy spodziewać się poważnego spadku cen najmu w najbliższych latach.


Dla najemców oznacza to oczywiście zmniejszenie comiesięcznych wydatków na mieszkanie, jeszcze większy wybór mieszkań i możliwość negocjacji dotychczasowego czynszu najmu – czyli same plusy.


Dla wynajmujących oznacza to oczywiście spadek comiesięcznych przychodów, dłuższe okresy przestoju w wynajmie, większe ryzyko trafienia na „najemców o słabym standingu finansowym” (eufemizm) -  czyli same minusy.

Właściciele mieszkań powinni więc teraz „chuchać i dmuchać” na dobrych (w sensie: wypłacalnych i niedemolujących mieszkania) najemców. W przeciwnym razie, w krótkiej perspektywie czeka ich dopłacanie do mieszkania, a to już jest ekonomiczna głupota.

Załamanie na rynku najmu może pogłębić projektowana możliwość wynajmu mieszkania od dewelopera przed jego zakupem. Jak wiadomo deweloperzy posiadają mnóstwo gotowych mieszkań i jeśli wypłyną one na rynek wynajmu, to mogą poważnie pociągnąć ceny najmu w dół.

(Edit: ZASTRZEŻENIE PO UWADZE CZYTELNIKA: skala na wykresie powinna zaczynać się od zera, ale wykres wziąłem z Ministerstwa i nie chciało mi się go przerabiać, wybaczcie - lenistwo jest nieuleczalne ;-)) 

Dzięki za przeczytanie.

 
   

czwartek, 16 maja 2013

MARKETING BEZPOŚREDNI

No ładnie, połowa maja, a tu żadnego wpisu w tym miesiącu. Jedynym usprawiedliwieniem dla mnie jest długi weekend majowy. Tak, wiem, majówka skończyła się dwa tygodnie temu, no ale jakąś wymówkę musiałem podać ;-).
W trakcie tego długiego weekendu zjechałem dosłownie pół Polski. Podczas tych wojaży w oczy rzuciła mi się jedna rzecz – niezwykle duża liczba budowanych domów wolnostojących. Nawet w niewielkich wsiach, oddalonych mniej lub bardziej od większych miast, zaobserwowałem po kilka nowo budowanych domów. Widać, że w narodzie jest trochę kapitału. No ale jak na rachunkach bankowych w naszym kraju zgromadziliśmy już ponad 500 mld zł, to na coś te pieniądze trzeba w końcu wydać ;-). Lepiej postawić dom, niż czekać, aż nasze oszczędności ulegną cypryzacji, w celu ratowania prywatnych banków ;-).
Gołym okiem widać, że domów przybywa. Nie przeszkadza to wszelkiej maści naganiaczom ogłaszać co jakiś czas, że w Polsce brakuje milionów mieszkań. Coraz częściej słyszy się też o konieczności zbadania stanu bloków z wielkiej płyty. Badanie miałoby się oczywiście odbyć za państwowe pieniądze. Prawdopodobnie lobby deweloperskie liczy na to, że „specjaliści” wykryliby przy tej okazji, że wielką płytę należy rozebrać. W takich np. wschodnich Niemczech już demontują wielkopłytowe bloki. Nie dlatego jednak, że komukolwiek zagrażają. Po prostu nie ma kto w nich mieszkać, wszyscy Ossie wyjechali do zachodnich landów po zjednoczeniu. Przewiduję, że jeśli kiedykolwiek w Polsce dojdzie do rozbiórki wielkiej płyty, to stanie się to z takich samych przyczyn jak w b. NRD – emigracji.
Z innych ciekawostek, to odbyłem w trakcie tego weekendu ciekawą rozmowę ze znajomym starszym panem, pracownikiem pewnego dewelopera. Pytałem go, jak wygląda sytuacji w firmie w związku ze spadkiem popytu na mieszkania, kryzysem itd. Jego odpowiedź zaskoczyła nawet takiego pesymistę jak ja. W ciągu ostatnich dwóch lat z trzydziestu kilku pracowników zatrudnionych w warszawskim biurze tego dewelopera został kilkunastu. Reszta została zwolniona, a cięcia objęły głównie dział sprzedaży. Mój rozmówca narzekał, że teraz musi zajmować się rzeczami, o których nie ma pojęcia i których nigdy nie robił. Najciekawszą jednak informacją była ta, że deweloper ten, aby się ratować (przedłużyć agonię?) musiał sprzedać działki budowlane, znacznie poniżej kosztów ich zakupu. Ciekawe co jeszcze zostało mu do sprzedania? ;-)
A jak już wróciłem z weekendu, to w skrzynce mailowej znalazłem to:
Nie ma to jak marketing bezpośredni ;-).
Dzięki za przeczytanie.