
Podpowiedział mi to sam... Marek Belka. Ten sam, który jeszcze niedawno przy "ośmiorniczkach" rozstawiał chłopaków Tuska po kątach.;) Jadę sobie w sobotę autkiem, słucham radia, a tu wywiad z samym profesorem! Wziąłem więc głośniej (jak mawiał mój dziadek), no i słucham. Początkowo Belka użalał się nad beznadziejnie niskimi zarobkami w Polsce, potem stwierdził, że:
"(...) gospodarka europejska bardzo wolno rośnie. Perspektywy przyspieszenia tego wzrostu są dosyć mizerne, niewyraźne, a gospodarka europejska musi urosnąć, żeby "wyrosnąć" z tej ogromnej góry długów, które nad nią wiszą. A po drugie nie za bardzo, szczerze mówiąc, wiemy, co mamy robić. Polityka pieniężna już właściwie jest przy ścianie."
Innymi słowy: wicie, rozumicie towarzysze, ten tego..., no że tak powiem... jest taka sytuacja, żeśmy narobili fury długów, jak stąd do Pekinu, to znaczy ONI narobili, bo my się tylko patrzyliśmy, ale ONYCH już nie ma, bo pobrali sowite bonusy i opalają się na Barbadosie, a długi zostały. No i wicie, my tu teraz nie za bardzo wiemy, jak je spłacić, tak żeby obeszło się bez wojny.
Nie wiem jak Wam, ale mi na takie dictum prezesa banku centralnego cywilizowanego (?) państwa otwiera się w kieszeni scyzoryk, i to szwajcarski. ;) Bo Belka w rozmowie nawiązuje również do kwestii "kredytów frankowych":

K.Z.: A jeśli by ten złoty niebezpiecznie się osłabił, tak że kredyty frankowe byłyby niespłacane? Może trzeba zrobić z tym porządek na wzór tak jak zrobił to Viktor Orban na Węgrzech?
Fiu, fiu! Koledzy pana Belki z banków prywatnych namawiają więc Polaków zadłużonych we franku na przewalutowanie ich kredytów - to ma być rozwiązanie problemu. Można chyba powiedzieć, że byłoby to ostateczne rozwiązanie (Endlösung), bo po przewalutowaniu na złote dług zamiast być niższy, wzrósłby niebotycznie. I taki by został, ponieważ ewentualne późniejsze osłabienie się franka nie miałoby już znaczenia - przecież kredyt byłby już złotówkowy! Podeprę się tu wyliczeniami ludzi z Comperii, bo mi się nie chce liczyć:M.B. To, co zrobił Viktor Orban na Węgrzech na pewno by polskiej gospodarce nie pomogło. Nie widzimy problemów jak na razie w tym, żeby te kredyty były niespłacane. Ja w ogóle zresztą zawsze przestrzegałem przed braniem takich kredytów i wie pan dobrze, że i bankom palcem groziłem w tym zakresie. Rozmawiałem zresztą z ludźmi z banków komercyjnych i jestem pewien, że oni wiedzą, że to jest problem i próbują w ramach różnych procedur, które są do dyspozycji dla nich np. rozmawiać z klientami, żeby przewalutowali na złote. No ale ludzie płacący czy spłacający kredyty frankowe w dalszym ciągu miesięczną ratę płacą niższą niż raty złotowe. Chociaż to się może troszeczkę spłaszczy w tej chwili, no bo przecież pracujemy nad tymi stopami procentowymi, które są jednak dzisiaj znacząco niższe.
"Przykładowo, kredyt we frankach zaciągany w styczniu 2008 r. wypłacany był po kursie 2,12 zł. To oznacza, że te 300 tys. zł 30-letniego kredytu było równe 141 500 zł kredytu we frankach. Do dziś spłaconych zostało ok. 21 tys. franków. Obecnie do oddania jest więc ok. 120 tys. franków. Niestety, po przeliczeniu tej kwoty na złote po obecnym kursie (3,56 zł za franka), otrzymujemy zadłużenie na poziomie ponad 428 tys. zł. To kwota o ponad 40 proc. wyższa niż pożyczona ponad 5,5 roku temu, i to pomimo solidnej spłaty rat przez cały ten czas. W wielu przypadkach ta kwota bardzo znacząco przewyższa także wartość nieruchomości stanowiącej zabezpieczenie kredytu. Ba, mówimy o wartościach dla kredytu zaciągniętego w styczniu 2008 r., ale dla zobowiązania z sierpnia tego samego roku (czyli właśnie gdy na kredyty frankowe był największy boom), zadłużenie przeliczone na złote to niemal 480 tys. zł!" (za: Comperia.pl)
Kosmos, co?
No dobra, ale czemu prywatne banki miałyby namawiać kredytobiorców do tak niekorzystnej transakcji jaką byłoby przewalutowanie?
Są dwie możliwe odpowiedzi:
Odpowiedź nr 1: Belka bredzi i nikt nikogo nie namawia do przewalutowania.
To najbardziej prawdopodobna wersja. I to nie tylko dlatego, że kredyty frankowe na razie spłacają się zupełnie przyzwoicie - opóźnienia nie przekraczają kilku procent. Przecież nikt kto ma choć trochę oleju w głowie nie przewalutuje kredytu w tak kiepskim momencie, raczej zagra va banque i będzie liczył na spadek kursu franka. Z drugiej strony, zarządzający bankami mogą sobie myśleć, że skoro znaleźli setki tysięcy chętnych na wzięcie 30-letniego chomąta na szyję i to w walucie, w której nie zarabiają, i która wtedy notowała dołek, to teraz nie będzie problemu z namówieniem ich na przewalutowanie, czyli spłacanie tego samego kredytu od nowa, tyle że 1,5 razy większego. ;););) Wydaje mi się jednak, że przez ostatnie lata kredytobiorcy trochę zmądrzeli i taki numer nie przejdzie. Wydaje mi się...;););)
Odpowiedź nr 2: Banksterzy wiedzą coś, czego motłoch (w tym ja;)) nie wie.
No dobra, ale czemu prywatne banki miałyby namawiać kredytobiorców do tak niekorzystnej transakcji jaką byłoby przewalutowanie?
Są dwie możliwe odpowiedzi:
Odpowiedź nr 1: Belka bredzi i nikt nikogo nie namawia do przewalutowania.
To najbardziej prawdopodobna wersja. I to nie tylko dlatego, że kredyty frankowe na razie spłacają się zupełnie przyzwoicie - opóźnienia nie przekraczają kilku procent. Przecież nikt kto ma choć trochę oleju w głowie nie przewalutuje kredytu w tak kiepskim momencie, raczej zagra va banque i będzie liczył na spadek kursu franka. Z drugiej strony, zarządzający bankami mogą sobie myśleć, że skoro znaleźli setki tysięcy chętnych na wzięcie 30-letniego chomąta na szyję i to w walucie, w której nie zarabiają, i która wtedy notowała dołek, to teraz nie będzie problemu z namówieniem ich na przewalutowanie, czyli spłacanie tego samego kredytu od nowa, tyle że 1,5 razy większego. ;););) Wydaje mi się jednak, że przez ostatnie lata kredytobiorcy trochę zmądrzeli i taki numer nie przejdzie. Wydaje mi się...;););)
Odpowiedź nr 2: Banksterzy wiedzą coś, czego motłoch (w tym ja;)) nie wie.
No tutaj to ocieramy się trochę o teorie spiskowe, ale co tam. Banksterzy mogą na przykład przewidywać, że planowane na 30 listopada br. szwajcarskie referendum ws. ściągnięcia z powrotem do kraju rezerw złota z zagranicy i obowiązku pokrycia w kruszcu 20 proc. aktywów banku zakończy się sukcesem inicjatorów, co musi oznaczać wzrost wartości franka. Szczególnie, że wielu ekonomistów uważa, że w takim przypadku SNB (szwajcarski bank centralny) przestałby bronić kursu franka, a wtedy frank po 5 złotych i więcej to kwestia tygodni. Powiedzmy jednak, że taki scenariusz to na razie science fiction. Na razie... ;););)
Bankierzy mogą też obawiać się dojścia do władzy Jarka z jego ekipą, znanych z wielkiej admiracji dla Victora Orbana, który kredyty walutowe na Węgrzech po prostu... przewalutował po urzędowo wyznaczonym kursie i już! ;);)
Należy też wziąć pod uwagę ryzyko podniesienia stóp procentowych przez SNB, który w ten sposób chciałby walczyć z bańką na szwajcarskim rynku nieruchomości, co wczoraj zostało fajnie opisane tu:
Podniesienie szwajcarskich stóp procentowych, w teorii, powinno również doprowadzić do aprecjacji kursu franka, a taka kombinacja mogłaby szybko powalić "frankowiczów" szczególnie tych z Ltv w okolicach 100%. Coś mi mówi, że wtedy jakiś polski Orban szybko by się znalazł. ;)
Jak będzie? Pażywiom, uwidim jak mówią na Krymie ;);)
Dzięki za przeczytanie.