Przez ostatni miesiąc, z małą
przerwą na polemikę z Metrohousem, zadręczałem Was wpisami o polskim rynku mieszkań
używanych. Pewnie czasem przemknęło Wam przez myśl pytanie, dlaczego
oddzieliłem rynek wtórny od pierwotnego. Powód jest dość jasny – ogromna stymulacja
tego drugiego publicznymi pieniędzmi. Mimo że wszystkie nieruchomości stanowią
system naczyń połączonych, to jednak skierowanie przez rząd wielomiliardowego
strumienia w celu wspomożenia rynku nowych mieszkań spowodowało, że zdecydowałem
się rozdzielić te dwa sektory.
Po krótkim wprowadzeniu w Prologu,
przedstawiłem z życia wzięte przykłady prób sprzedaży (czasem zakończonych
sukcesem, czasem nie) różnych pod względem wielkości, standardu czy lokalizacji
mieszkań (Epizod 1, Epizod 2, Epizod 3). Teraz wypada więc temat podsumować.
![]() |
Ofiara: rynek wtórny
Miejsce zbrodni: Polska
Narzędzie zbrodni: brak popytu
|
Po co w ogóle wziąłem się za
opisywanie poszczególnych przypadków? Bo z bliska lepiej widać. Możemy sobie
oglądać wykresy i tabelki, ale dobrze jest czasem rozejrzeć się dookoła i
sprawdzić, czy w naszej okolicy nie dzieje się coś, co potwierdza ogólne
dane. Jeżeli nasze obserwacje są sprzeczne z tym, co pokazują statystyki, to
należy się zastanowić, czy dobrze patrzymy;) albo czy przypadkiem nie ma
czegoś, co zakłóca działanie rynku – to tak a propos Czytelnika, który w jednym
z komentarzy zwrócił uwagę, że obsuwa rynku wtórnego „nie dotyczy chyba Pruszkowa pod Warszawą” – ale o tym później.
Ze zrelacjonowanych przykładów można wyciągnąć kilka ogólnych wniosków o zmianach na rynku
mieszkań używanych, które zaszły w relatywnie krótkim, jak na nieruchomości,
czasie. Konkluzje te są zgodne z ogólnymi danymi przytoczonymi przeze mnie już w
Prologu tej serii (wykresy poniżej z prawej).
![]() |
Kliknij, żeby powiększyć |
Zgodzimy się więc chyba wszyscy jak tu stoimy, że pomiędzy wiosną 2010 r. a wiosną 2013 r. nastąpił znaczny spadek cen, podczas gdy czas sprzedaży pozostawał w czymś, co czerpiąc z języka giełdy, można by nazwać trendem bocznym. Spadający popyt (liczba zawieranych małżeństw) był kompensowany spadającymi cenami, w wyniku czego średni czas sprzedaży mieszkań pozostawał na podobnym poziomie.
![]() |
Kliknij, żeby powiększyć |
![]() |
Kliknij, żeby powiększyć |
Mniej więcej na wiosnę 2013 r.
coś się jednak zmieniło – ceny przestały spadać i teraz to one weszły w trend
boczny, w którym od jakiegoś czasu pozostają. Z kwartału na kwartał, w szybkim
tempie, zaczął za to rosnąć średni czas sprzedaży. To wtedy przytoczyłem Wam
następujący fragment jednego z artykułów w „Dzienniku
Gazecie Prawnej” z maja 2013 r.:
„Na niewielką liczbę transakcji na początku roku i całkowity zastój na rynku w maju wskazuje m.in. Ewa Słoma z poznańskiej firmy Inny Dom Nieruchomości.”
Był to sygnał, że sprzedający
przestali godzić się na obniżki i postanowili przeczekać w myśl zasady:
MIESZKANIE JEŚĆ NIE WOŁA (czy rzeczywiście nie woła to inna sprawa). Byli przy
tym mamieni obietnicami, że jak tylko gospodarka ruszy, to wraz z nią ruszą ceny
nieruchomości. No ale wskaźnik PKB, ku uciesze wszystkich, zaczął rosnąć, a
ceny mieszkań, jak wynika z wykresów NBP, nadal ani w jedną, ani w drugą
stronę. A na klienta trzeba czekać coraz dłużej. Ogólnie więc sytuacja się pogarsza i nie zmieni tego nawet Home Broker, co i rusz ogłaszając dwucyfrowe
wzrosty w poszczególnych miastach ;).
Minął rok, mamy wiosnę 2014 r. i chyba nie widać żadnych oznak poprawy sytuacji dla sprzedających, skoro nawet pośrednicy otwarcie zachęcają do "urealnienia" cen. I tak oto w najnowszym raporcie "Polski rynek nieruchomości - kwiecień 2014" Marcin Jańczuk (pozdrawiam!) z agencji Metrohouse pisze:
"Kiedy sprzedaż niebezpiecznie przedłuża się w czasie, warto zastanowić się, czy wystawiona pierwotnie cena ofertowa odpowiada obecnym warunkom rynkowym. Po długiej i bezskutecznej sprzedaży wielu klientów koryguje swoje dotychczasowe oczekiwania cenowe. Dzięki temu zwiększają zainteresowanie ofertą i szansę na transakcję."
Pan Marcin "dobrze gada" (tym razem;)), ale wątpię czy właściciele nawet po jego namowach rzucą się do obniżania cen ofertowych. Przecież większość z nich nadal ma głowę nabitą sloganami typu: "NA NIERUCHOMOŚCIACH NIE MOŻNA STRACIĆ". Kolega Michał z Epizodu 2 jednak stracił i to sporo, chociaż akurat on nie wydaje się tym zbytnio przejmować. Reprezentuje on pewną grupę ludzi, którzy są uwięzieni w swoich kredytach i nie mieści im się w głowach, że ich mieszkanie po kilku latach uczciwego spłacania kredytu może być mniej warte niż wartość kredytu pozostałego do spłaty. Mówiono im przecież, że nieruchomości ZAWSZE idą w górę. Jak się okazuje, nie zawsze i nie wszędzie.
Czują się oni oszukani, i to nie przez tych, którzy wcisnęli im te kredyty i przewartościowane mieszkania, ale przez potencjalnych klientów chcących od nich te lokale odkupić. Dlatego reakcją na nieśmiałe sugestie dotyczące ewentualnego zejścia na ziemię z ceną ofertową będzie zwykle ze strony takich osób nieśmiertelna kwestia: PO MOIM TRUPIE!
Jest też wiele osób, które nabywały mieszkanie na "górce" parę lat temu z myślą: "trochę tu pomieszkam bo blisko do centrum, a za parę lat sprzedam z zyskiem i wykończę sobie domek za miastem". Gdy dowiadują się, że pieniędzy ze sprzedaży swojego M nie wystarczy na realizację wybujałych planów, również reagują alergicznie na wszelkie wzmianki o zejściu z ceny.
Targowanie się z takimi osobami jest trudne, bo postrzegają one negocjacje jako grę o sumie zerowej, myśląc: "Jeśli ja opuszczę, to on zyska, jeśli on zyska, to ja stracę". Ludzie nie znoszą ponosić strat. Przykład takiego zachowania podałem Wam w Epizodzie 1 - właścicielka się uparła i nawet nie odpowiedziała na realną ofertę przeze mnie złożoną.
Dlatego sprzedający wyobrażający sobie, co zrobią z otrzymaną ze sprzedaży mieszkania wyimaginowaną kwotą, mają klapki na oczach i nie dostrzegają sygnałów płynących z rynku. Nawet gdy w "Rzeczpospolitej" (10.03.2014 r., s. G2) czytają, że:
"W lutym br. niemal zamarła sprzedaż mieszkań z drugiej ręki w Warszawie. Pośrednicy czekają na ożywienie",
to tłumaczą sobie, że zaraz będzie wiosna i na pewno rynek się ruszy.
To wszystko dzieje się w czasach wyjątkowo niskich stóp procentowych, które prowokują naganiaczy do ogłaszania, że: TAK TANICH KREDYTÓW TO JESZCZE NIE BYŁO! Ludzie jednak trochę zmądrzeli i już nie zabijają się w drzwiach banków, biegnąc po kredyt. Niektórzy nawet wiedzą, że stopa procentowa to taki zwierz, co raz jest nisko, a raz jest wysoko i że jak jest wysoko, to źle dla kredytobiorcy. Kredyty hipoteczne sprzedają się obecnie fatalnie:
Może jednak liczba trzydziestolatków zacznie za kilka lat rosnąć? Sprawdźmy rok 2020. Wiem, że wiecie, co zobaczycie, ale i tak spójrzcie ;)
Minął rok, mamy wiosnę 2014 r. i chyba nie widać żadnych oznak poprawy sytuacji dla sprzedających, skoro nawet pośrednicy otwarcie zachęcają do "urealnienia" cen. I tak oto w najnowszym raporcie "Polski rynek nieruchomości - kwiecień 2014" Marcin Jańczuk (pozdrawiam!) z agencji Metrohouse pisze:
"Kiedy sprzedaż niebezpiecznie przedłuża się w czasie, warto zastanowić się, czy wystawiona pierwotnie cena ofertowa odpowiada obecnym warunkom rynkowym. Po długiej i bezskutecznej sprzedaży wielu klientów koryguje swoje dotychczasowe oczekiwania cenowe. Dzięki temu zwiększają zainteresowanie ofertą i szansę na transakcję."
Pan Marcin "dobrze gada" (tym razem;)), ale wątpię czy właściciele nawet po jego namowach rzucą się do obniżania cen ofertowych. Przecież większość z nich nadal ma głowę nabitą sloganami typu: "NA NIERUCHOMOŚCIACH NIE MOŻNA STRACIĆ". Kolega Michał z Epizodu 2 jednak stracił i to sporo, chociaż akurat on nie wydaje się tym zbytnio przejmować. Reprezentuje on pewną grupę ludzi, którzy są uwięzieni w swoich kredytach i nie mieści im się w głowach, że ich mieszkanie po kilku latach uczciwego spłacania kredytu może być mniej warte niż wartość kredytu pozostałego do spłaty. Mówiono im przecież, że nieruchomości ZAWSZE idą w górę. Jak się okazuje, nie zawsze i nie wszędzie.
![]() |
Ta moja dosłowność ;) |
Jest też wiele osób, które nabywały mieszkanie na "górce" parę lat temu z myślą: "trochę tu pomieszkam bo blisko do centrum, a za parę lat sprzedam z zyskiem i wykończę sobie domek za miastem". Gdy dowiadują się, że pieniędzy ze sprzedaży swojego M nie wystarczy na realizację wybujałych planów, również reagują alergicznie na wszelkie wzmianki o zejściu z ceny.
Targowanie się z takimi osobami jest trudne, bo postrzegają one negocjacje jako grę o sumie zerowej, myśląc: "Jeśli ja opuszczę, to on zyska, jeśli on zyska, to ja stracę". Ludzie nie znoszą ponosić strat. Przykład takiego zachowania podałem Wam w Epizodzie 1 - właścicielka się uparła i nawet nie odpowiedziała na realną ofertę przeze mnie złożoną.
Dlatego sprzedający wyobrażający sobie, co zrobią z otrzymaną ze sprzedaży mieszkania wyimaginowaną kwotą, mają klapki na oczach i nie dostrzegają sygnałów płynących z rynku. Nawet gdy w "Rzeczpospolitej" (10.03.2014 r., s. G2) czytają, że:
"W lutym br. niemal zamarła sprzedaż mieszkań z drugiej ręki w Warszawie. Pośrednicy czekają na ożywienie",
to tłumaczą sobie, że zaraz będzie wiosna i na pewno rynek się ruszy.
To wszystko dzieje się w czasach wyjątkowo niskich stóp procentowych, które prowokują naganiaczy do ogłaszania, że: TAK TANICH KREDYTÓW TO JESZCZE NIE BYŁO! Ludzie jednak trochę zmądrzeli i już nie zabijają się w drzwiach banków, biegnąc po kredyt. Niektórzy nawet wiedzą, że stopa procentowa to taki zwierz, co raz jest nisko, a raz jest wysoko i że jak jest wysoko, to źle dla kredytobiorcy. Kredyty hipoteczne sprzedają się obecnie fatalnie:
![]() |
W zeszłym roku liczba kredytów hipotecznych była najmniejsza od lat, ale to już zapewne wiecie. Pompowanie rynku wtórnego za pomocą pieniądza bankowego wygląda więc kiepsko. Nie spotkałem jeszcze danych o liczbie kredytów hipotecznych za I kwartał tego roku, jeśli ktoś z Was coś na ten temat wie, to proszę o link w komentarzach.
Skąd jeszcze może płynąć kapitał na polski rynek mieszkaniowy?
Emigranci! A właściwie uchodźcy ekonomiczni. Zarabiają krocie za granicą, więc na pewno będą chcieli przetransferować swoje pieniążki do ojczystego kraju, za którym tęsknią niemiłosiernie i kupią mieszkanie albo... kilka mieszkań. Spójrzmy, jak to wygląda na wykresach:
![]() |
Za: GUS i prof. K. Iglicką-Okulską |
Kolor zielony wykresu nawiązuje, oczywiście, do Zielonej Wyspy, na której żyjemy. Na szczęście ta wyspa ma wiele połączeń drogowych, lotniczych i morskich, poprzez które można dać z niej nogę. A że wielu korzysta z tej możliwości, to widać na wykresie powyżej. Czy zwiększająca się liczba uchodźców przekłada się jakoś na większe transfery do priwislanskiego kraju? Poniżej odpowiedni wykres:
![]() |
za NBP |
Ogromna, wciąż rosnąca armia polskich gastarbeiterów nie przekłada się więc na zwiększony napływ kapitału, który mógłby zostać spożytkowany na zakupy polskich mieszkań. Po prostu nasi rodacy zapuszczają korzenie na obczyźnie, sprowadzają rodziny i wolą wydawać ciężko zarobione pieniążki w aktualnym miejscu zamieszkania. Pompują więc ceny mieszkań tyle, że... w Wielkiej Brytanii:
![]() |
za The Economist |
czy w Niemczech:

Psiakrew! Wszędzie rośnie, a u nas jak zwykle na odwrót!
Ale może już niedługo i u nas zaczną się wzrosty aż do... Madrytu? Sprawdźmy demografię. Najpierw rok 2014:
Hmmm... wygląda kiepsko. Błękitną linią zaznaczyłem rocznik dzisiejszych 30-latków, bo zgodnie z najnowszymi danymi GUS mediana wieku ożenku dla mężczyzn wynosi 28, a mediana urodzenia pierwszego dziecka wynosi 29 lat. Przyjąłem więc, że to w tym wieku przejawiamy największe zainteresowanie zakupem mieszkania (i kredytem). Potwierdza to też BIK w tym raporcie pisząc:
"Najczęściej kredyty hipoteczne zaciągają osoby w wieku 25-34 lat"
Może jednak liczba trzydziestolatków zacznie za kilka lat rosnąć? Sprawdźmy rok 2020. Wiem, że wiecie, co zobaczycie, ale i tak spójrzcie ;)
![]() |
Jaka piękna katastrofa... |
To, co widzicie, to oczywiście zapaść demograficzna w pełnej krasie. Nawet gdyby namiestnicy naszej kolonii wpadli dzisiaj na pomysł, jak tej katastrofie zapobiec i rzucili miliardy (których nie mają) na wdrożenie tego pomysłu w życie, to efekty przyszłyby w okolicach roku... 2044 ;).
Stoimy więc nad przepaścią i niewątpliwie w najbliższych latach zrobimy wielki krok naprzód (copyright by Nelly Rokita;)). Jeśli ktoś z Czytelników uważa, że wyludnienie naszego kraju nie wpłynie znacząco na rynek mieszkaniowy, to zapraszam do komentarzy (wraz z argumentami, oczywiście).
Dobrą wiadomością jest natomiast to, że jak ogłosił wczoraj na pierwszej stronie "Dziennik Gazeta Prawna" w okolicach 2020 roku bezrobocie w Polsce (liczone wg BAEL) wyniesie... 3,1% ;). Biorąc pod uwagę tempo, w jakim w naszym kraju przybywa marketów, uważam, że bezrobocie wtedy będzie wynosiło nie więcej niż 0,01% ;););) - możecie mnie cytować ;).
Są Czytelnicy, którzy zgłaszają, że oni te spadki to nie za bardzo widzą, bo:
- "szwagier kupował mieszkanie przy Grójeckiej i od ukazania się ogłoszenia w dwa dni się sprzedało",
- "w Pruszkowie deweloperka schodzi na pniu, a inna Pani za norę nie chce mi 10 tys. opuścić",
- "kawalerki w centrum Warszawy to szukam już pół roku i nie ma nic porządnego poniżej 13 tys./m2"
itp. itd.
Właśnie po to w poszczególnych epizodach tej serii opisywałem konkretne przypadki, które zaobserwowałem. Są to jednak obserwacje z "mojego podwórka" i nie jestem w stanie dyskutować, czy w miejscu A mieszkania sprzedają się na pniu, w miejscu B ceny nie spadają itd. Każdy z Was, mieszkając czas jakiś w danej okolicy, musi przeprowadzić odpowiednie badanie samodzielnie, pamiętając, że fala obniżek z reguły idzie od przedmieść do centrum aglomeracji (niby oczywiste), czyli obrzeża szybciej tracą na wartości. Podobnie jest z nowym i starym budownictwem. Wszystko zależy więc od lokalizacji i stanu budynku.
Moje osiedle (budowane 2001-2008), choć na obrzeżach Warszawy, to jednak jest dość atrakcyjnie położone. W 2009 czy w 2010 r. schodziło tu wszystko szybciutko, obojętnie małe czy duże. Jak jest teraz, to już Wam opisałem w Epizodzie 1. Pamiętam też jak w okolicach 2009 r. ktoś wystawił na moim osiedlu mieszkanie za 310 tys. zł. Pięknie wykończone, z najładniejszym widokiem na osiedlu. Myślałem wtedy, że gdybym miał gotówkę, z którą nie miałbym co robić, to dałbym za ten lokal nawet 300 tys. zł. Ogłoszenie wisiało bardzo krótko. Dziś mieszkanie w tym samym bloku (widok), również w fajnym standardzie jest od pół roku wystawione za 251 tys. (tzn. na początku było 275 tys. zł) i od czasu do czasu widzę w nim oglądaczy (mam okna vis-a-vis). Minęło 5 lat i sytuacja zmieniła się więc diametralnie.
![]() |
Na południe... |
Jak będzie za kolejne 5 lat?
Czy imigracja zwiększy się na tyle, by wpłynąć na rynek mieszkaniowy? Jeśli tak, to skąd będą pochodzić przybysze?
Czy rozwój e-pracy spowoduje, że nie będzie miało znaczenia to, jak daleko masz do roboty?
Czy polscy uchodźcy ekonomiczni porzucą swoje nowe, bogate ojczyzny i wrócą z kiesami napchanymi dewizami?
Jeśli ktoś z Czytelników chciałby się wypowiedzieć w tych kwestiach, to zapraszam do komentarzy.
Jak wiadomo, jestem nieortodoksyjnym zwolennikiem zaspokajania swoich potrzeb mieszkaniowych w inny sposób niż przez zaciąganie wieloletniego kredytu na 120% wartości mieszkania/domu. Dlatego nie będę się wypowiadał, czy warto już teraz kupić swoje M, natomiast stara giełdowa zasada mówi, że kupuje się, gdy leje się krew.
Oczywiście rynek mieszkaniowy podlega innym regułom. Przede wszystkim trudniej poddaje się panice, jednak w tej chwili nie widzę przesłanek do zatrzymania spadków cen na dłużej, a tym bardziej do powrotu wzrostów. Bardzo chętnie jednak wysłucham argumentów za tezą przeciwną w komentarzach.
Dzięki za przeczytanie.
Jeśli ktoś z Czytelników chciałby się wypowiedzieć w tych kwestiach, to zapraszam do komentarzy.

Oczywiście rynek mieszkaniowy podlega innym regułom. Przede wszystkim trudniej poddaje się panice, jednak w tej chwili nie widzę przesłanek do zatrzymania spadków cen na dłużej, a tym bardziej do powrotu wzrostów. Bardzo chętnie jednak wysłucham argumentów za tezą przeciwną w komentarzach.
Dzięki za przeczytanie.
