![]() |
Koniunktury ani widu, ani słychu... |
W moim poprzednim wpisie ogólnie
zarysowałem aktualną sytuację na rynku wtórnym mieszkań. Wykresy, które tam
zaprezentowałem, są dosyć bezlitosne. Świadczą o tym, że złote czasy dla
sprzedających na razie się skończyły i na horyzoncie nie widać w tej chwili
żadnych przesłanek dla ich powrotu. A ponieważ, jak wszyscy wiemy, horyzont
jest linią, która oddala się, w miarę jak się do niej zbliżamy, to nie wróżę tu
rychłej poprawy sytuacji.
Wystarczy jednak tej czarnej magii, przechodzimy do
rzeczy. Wykresy wykresami, tabelki
tabelkami, a życie życiem. Prezentowanie ogólnych danych przy użyciu ww.
narzędzi ma to do siebie, że przenosi odbiorcę w bliżej nieokreślony,
abstrakcyjny świat, w którym każdy ludzki przypadek jest ukryty za jakąś
liczbą. Ludzka pamięć nie przechowuje zbyt długo tego typu informacji. To
trochę tak jak z ofiarami jakiegoś zamachu terrorystycznego – gdy usłyszmy, że
zginęło 1200 osób, to ta liczba jest tak abstrakcyjna, że nasz mózg jej nie
recypuje. Co innego, gdy zobaczymy zdjęcia jednej z ofiar, usłyszymy jej
historię – coś takiego w pamięci zostaje na długo.
Tyle tytułem wstępu, mam
nadzieję, że nikogo nie uraziłem. Powyższy akapit miał służyć uzasadnieniu,
czemu podejmuję się opisywania pojedynczych przypadków (nie)sprzedaży mieszkań
na rynku wtórnym.
Pierwsze dwa przypadki pochodzą z
mojego osiedla, więc wybaczcie, ale nie zamieszczę tu żadnych zdjęć czy linków
do ogłoszeń. Cenię sobie anonimowość, dlatego musicie mi zaufać, gdy będę
opisywał mieszkania i podawał inne dane na ich temat.
W zamierzchłych czasach roku
2007, kiedy zamieszkałem na tym osiedlu, temat mieszkaniowy interesował mnie
niewiele. Śledziłem rynek, ale bardzo pobieżnie. Pamiętam artykuły w gazetach i
Internecie, które drastycznie rosnące ceny mieszkań nazywały „normalnym
zjawiskiem”, no bo przecież weszliśmy do „łunii łełropejskiej”, więc drożej
musi być i basta! Pamiętam też triki niektórych deweloperów, którzy widząc jak
szybko puchnie bańka, potrafili zrywać umowy przedwstępne, by te same
mieszkania sprzedać komuś innemu, tyle, że drożej. Piękne czasy…

Ceny zaczęły jednak spadać. Wtedy
artykuły naganiaczy i quasi-dziennikarzy uderzyły w ton: „ROK 2010 OSTATNIM
ROKIEM SPADKÓW, BO TO I TAMTO…”, „ROK 2011 OSTATNIM ROKIEM SPADKÓW BO TAMTO I
TO…” itd., itd.
W każdym razie, w 2010 r. już
poważniej, choć nadal bez spinki, zacząłem szukać mieszkania do kupienia.
Poszukiwania zacząłem oczywiście od własnego osiedla. Oglądałem różne lokale,
ale dla celów tego postu opowiem o tym, które oglądałem jedynie z ciekawości:
Mieszkanie dwupokojowe z
„kuchnią” w większym pokoju (aneks), czyli tak naprawdę przerobiona kawalerka.
Powierzchnia 37m2. Standard bardzo marny, praktycznie do remontu. Piwnica. Rok budowy 2003. Cena z Internetu 255 tys. zł. Na miejscu
agent poinformował mnie, że ta cena jest już nieaktualna, bo teraz wynosi 245 tys.
Powiedziałem mu, że to trochę dużo, zważywszy kryzys itd., itp. On mi na to, że
rozumie i że powiedział właścicielce, że
trochę z ceny trzeba będzie zejść, ale na razie ona nie chce o tym słyszeć.
Pooglądałem i poszedłem. Był październik 2010 r. Mieszkanie było wystawione od
września. Już w listopadzie cena internetowa stopniała do 235 tys. A na
początku grudnia zarówno ogłoszenia w Internecie, jak i baner na balkonie
zniknęły.
Zaintrygowany zadzwoniłem do
tegoż agenta, udając, że nadal jestem zainteresowany. On poinformował mnie, że mieszkanie
już zostało sprzedane, czego domyśliłem się wcześniej sam. Z głupia franc,
zapytałem go za ile poszło, a on na to, że za 225 tys. zł. Ja na to, że to i
tak dość drogo. On mi na to: „wie Pan, po tyle mniej więcej chodzą teraz te
metraże”. Był grudzień 2010 r. Tamto mieszkanie w niecałe cztery miesiące
sprzedało się za wygórowaną moim zdaniem cenę.
Minęły dwa lata…
Czas: sierpień 2012 r.
Miejsce: to samo osiedle.
W Internecie pojawia się
ogłoszenie o sprzedaży mieszkania w tym samym bloku, w którym było to opisane
przeze mnie wyżej. Mieszkanie jest praktycznie kopią tamtego, tyle że ma dużo
ładniejszy widok z okna. Dwupokojowe z „kuchnią” w większym pokoju (aneks),
czyli tak naprawdę przerobiona kawalerka. Powierzchnia 37m2. Standard bardzo
marny, praktycznie do remontu. Piwnica. Rok budowy 2003.

Przed
świętami Bożego Narodzenia dzwoni do mnie agent (pewnie potrzebował kasy na prezenty)
z pytaniem, czy się namyśliłem. Ja mu na to, że tak i że proponuję cenę 170
tys. (wierzcie mi – to była uczciwa cena). Powiedział, że przekaże to
właścicielce i się odezwie. Był grudzień 2012 r.
Ale do dzisiaj się nie odezwał.
Co się stało z tym mieszkaniem?
Mniej więcej w połowie zeszłego
roku cena internetowa wynosiła 200 tys. zł, po wakacjach stopniała do 195 tys.
zł. Obecnie wynosi 190 tys. zł.
Mieszkanie jest wystawione na
sprzedaż już od 21 miesięcy. A przecież w zeszłym roku od groma było artykułów,
że teraz nabywcy szukają właśnie takich mieszkań, czyli dwóch pokoi na
niewielkim metrażu.

Jak mawiają w ZSRR (d. Rosja): pażywiom, uwidim.

Sam nie jestem w stanie zdobyć
się na to, żeby powiedzieć mojej mamie, że jej mieszkanie nie jest warte 220
tys. zł (jak jeszcze kilka lat temu), ale co najwyżej 180 tys.
W następnym poście opiszę jeszcze
ciekawszy przypadek mojego znajomego. Zapraszam.
Dzięki za przeczytanie.
Bardzo dobry wpis - dosłownie to samo w Trójmieście - pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, sytuacji opisanej tutaj dramatem bym nie nazwał. Dramaty są raczej kwestią indywidualną i wg. mnie nie wiążą się ze li tylko i wyłącznie spadkiem wartości mieszkań etc. To, że ktoś ma mieszkanie i wg. tej osoby wartość mieszkania jest warte X, a w rzeczywistości jest to 0,8*X nie zmienia wiele. Nawet gdy mnożnik będzie 0.5 to wciąż nie jest wielki problem. Ot może ktoś musi zrewidować swoje własne poczucie "bogactwa". Jeżeli jednak nie ma obciążeń przewyższających "wartość" mieszkania to wiele się nie zmienia. Niektórym może być nawet lepiej bo prawdopodobnie inne mieszkania także potaniały co jest korzystne przy np. zmianie na większe (mniej korzystne przy zmianie na mniejsze).
OdpowiedzUsuńDramat zaczyna się wtedy, gdy mamy dług na X, a wartość mieszkania spadła jak powyżej. W takiej sytuacji faktycznie jest nieciekawie. Ja od czasu do czasu przeglądam sobie licytacje komornicze na http://licytacje.komornik.pl. Prawdziwe dramaty widać gdy zacznie się zaglądać do ksiąg wieczystych licytowanych nieruchomości. Np. w przeciągu 1,5 roku (końcówka 2007, początek 2009) kwota kredytu rośnie o 70% (w wyniku przewalutowania), a jak autor pisze powyżej, wartość nieruchomości prawdopodobnie podąża w przeciwnym kierunku). Skala ludzkich dramatów w takim przypadku jest ogromna. Nieruchomości dotknięte tym problemem wydają mi się nie do sprzedania. Kwota jaką można dostać przy upłynnieniu to jakieś 50-60% zaciągniętego zobowiązania. Chcąc sprzedać trzeba by było znaleźć dodatkowy majątek, którym zabezpieczy się brakujące 40 - 50%. W 7 lat zbiedniało w Polsce wiele osób. Od ludzi bez zobowiązań do niewolników z długiem przekraczającym sumaryczną wartość 30 lat odkładania średniej krajowej. Niby z nieruchomością, ale co to za majątek, którego nie da się sprzedać?
Z innych luźno związanych: od czasu do czasu przeglądam oferty na warszawskim rynku domów. Ceny to 1mln+, czyli właścicielami są sami milionerzy. Niestety ci milionerzy często nie mają paru tys. na wymianę okien czy 20-30 na ocieplenie budynku...
Zgadzam się, że akurat opisana sytuacja nie jest dramatem, w sensie tragedią. Ale, jak wiemy, dramatem jest też... komedia - i w tym przypadku mamy do czynienia właśnie z farsą ;);) (np w przypadkach opisanych przez Ciebie "papierowych" milionerów)
OdpowiedzUsuńMówiąc poważnie używając sformułowania DRAMAT RYNKU WTÓRNEGO mam na myśli: 1) sytuacje właśnie takie jak opisane przez Ciebie - konieczność sprzedania mieszkania i brak możliwości uzyskania za nie oczekiwanej ceny (gdy kredyt przewyższa wartość domu albo gdy określona suma potrzebna jest na coś innego) - pisałem o tym pod koniec postu
2) totalny slump jaki przewiduję na rynku wtórnym w najbliższych latach
pozdrawiam
CS
A będzie jeszcze gorzej, uważam, że podstawą inwestycji są zawsze sprawy fundamentalne, a u nas one wyglądają tak
OdpowiedzUsuńhttp://polska.newsweek.onet.pl/emigracja-z-polski-gdzie-wyjezdzaja-polacy-newsweek-pl,artykuly,282624,1.html