Znak przed wejściem... do Sejmu |
Minął już
rok z okładem od wejścia w życie ustawy z dnia 27 września 2013 r. o
pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez młodych ludzi, która
wprowadziła program powszechnie znany jako „Mieszkanie dla młodych”. Gdy tylko
ten pomysł wypłynął publicznie, dla nikogo w blogosferze nie było wątpliwości,
że będzie on służył, podobnie jak „Rodzina na swoim” jedynie banksterom i
deweloperce. W ustawie aż roi się od idiotycznych zapisów, co mnie w ogóle nie
dziwi – program powstał przecież w zakamarkach dawnego Ministerstwa
Infrastruktury, któremu szefował wówczas człowiek, niepotrafiący wypełnić
prostego oświadczenia majątkowego ;). W Sejmie jedynie sześciu posłów
zagłosowało, zapewne przez przypadek, przeciwko przyjęciu ustawy, co również
dowodzi umysłowego ubóstwa wybrańców narodu.
Dość jednak
znęcania się nad bezmyślnymi autorami tego prawnego, ekonomicznego i logicznego
potworka – przechodzimy do rzeczy. Zaczniemy od kretynizmów na poziomie
założeń, stopniowo przechodząc od ogółu (sam pomysł) do szczegółu (konkretne
rozwiązania).
1.
Idea niesłuszna, wykonanie jeszcze gorsze.
Największym
kretynizmem Mieszkania dla Młodych jest oczywiście sam pomysł, żeby państwo
dopłacało komukolwiek do czegokolwiek. Wszelkiego rodzaju publiczne dopłaty
psują rynek, który w idealnym systemie powinien pozostawać poza
zainteresowaniem urzędników. Jeśli do tego dołożymy różnego rodzaju kryteria
czy warunki, od których taka „pomoc” jest uzależniona, to mamy gotowy przepis
na katastrofę. Tego rodzaju kierowanie rynkiem jest też zawsze niesprawiedliwe,
bo zawsze ktoś może zapytać dlaczego dopłacamy na mieszkania, a na samochody to
już nie, albo dlaczego dajemy jednym, a innym nie. Pal sześć jeśli takim
transferem parają się takie kraje jak np. Norwegia, które mają tyle pieniędzy,
że nie wiedzą co z nimi robić. Polska jest jednak krajem zadłużonym po uszy,
gdzie sama obsługa długu kosztuje coś koło 30 miliardów złotych rocznie, a
wielomiliardowa dziura budżecie występuje od lat i nikt nie ma pomysłu jak ją
zasypać. Jednak wysupłujemy kilkaset milionów złotych (rocznie!) na program, który tak
naprawdę nikomu poza bankami i deweloperami, nie pomaga, powiększając jedynie
zadłużenie. Zadłużenie, które kiedyś trzeba będzie spłacić.
W tym
momencie w sukurs przyszedł mi nieoczekiwanie Narodowy Bank Polski, który dwa
miesiące temu wypalił prosto z mostu (klik), że głównym problemem tej ustawy jest to,
że
"pomimo
społecznie brzmiącej nazwy de facto wspiera ona sektor deweloperski z widocznym
uszczerbkiem dla realizacji celów społecznych. (...) Należy dodać, że
rentowność projektów deweloperskich mierzona roczną stopą zwrotu w największych
miastach Polski kształtuje się na poziomie MINIMUM 18-20% i
nie ma żadnego uzasadnienia dla wspierania tego sektora.
(...) Finansowanie sektora deweloperskiego ze środków publicznych
prowadzi zatem do marnotrawstwa ograniczonych zasobów"
No, krótko i
na temat. ;) Przygniecione długiem państwo MARNOTRAWI pieniążki, by pomóc
dobrze zarabiającym bogaczom. Zdaje się więc, że doczekaliśmy się powstania
nowego systemu państwowego: pomieszania plutokracji z kleptokracją.
2.
Trochę biedniejsi pomagają trochę bogatszym.
W ustawie
nie ma żadnego ograniczenia co do zamożności potencjalnych beneficjentów –
podatnicy dopłacają zarówno córce milionera (wiem, ona kredytu raczej nie
potrzebuje), jak i przeciętnie zamożnej (czytaj: wystarcza do pierwszego)
rodzinie.
Pieniądze na
dopłaty będą pochodzić z budżetu. Nasz budżet nie bierze się jednak znikąd,
tylko z podatków, które płacą wszyscy (trochę upraszczam, bo wiemy, że nie
wszyscy). Płacą bogaci, średniobogaci i ci zupełnie niebogaci. Wśród tych
ostatnich jest wielu, którzy pracując na tzw. śmieciówkach zarabiają niewiele i
dla banków są niewidzialni jako kredytobiorcy. Nie mają zdolności kredytowej, a
z tego co zarabiają nie da się uzbierać na własne mieszkanie. Ale jakieś tam
podatki płacą. I to właśnie z podatków tych ludzi rząd dopłaci tym, których i
tak byłoby stać na zaciągnięcie kredytu!
Z tymi
niebogatymi to w ogóle jest ciekawa historia. Często bowiem, mimo że nie
śmierdzą groszem, to nie łapią się na opiekę socjalną (próg coś koło 500 PLN na
osobę). Wychodzi więc na to, że ta grupa finansuje lokale dla biedniejszych od
nich (często menelstwo lub cwaniaki) poprzez dodatki mieszkaniowe i pozostały
socjal, a także dla bogatszych poprzez właśnie MdM i RnS! Ja bym się wkurw…o,
pardon me, zdenerwował ;)
Patrząc na
to z drugiej strony jest to dla tych niebogatych zachęta, by pracowali ciężej i
awansowali co najmniej do grupy średniobogatych. No cóż, jaki kraj, taka
zachęta ;)
3.
Oszczędzających mamy w dupie! I to nie jest żadna metafora.
W styczniu
ub. r. pisałem już o tym (klik), że Ministerstwo Finansów skasowało pomysł
zwolnienia oszczędności na mieszkanie z podatku Belki. MdM jest dalszym ciągiem
prześladowania ludzi oszczędnych, bo dopłata z tego programu przysługuje wyłącznie
tym, którzy kupno lokalu przynajmniej w 50% sfinansują kredytem wziętym na 15
lub więcej lat! Nawet więc jeśli uzbierałeś 90% kwoty potrzebnej na mieszkanko
i chciałbyś brakujące 10% dostać od państwa (skoro i tak dają), to nie
dostaniesz, bo nie wziąłbyś „odpowiedniego” kredytu!
Słuszną
linię ma w tym miejscu nasza partia – skoro mogłeś odłożyć 90%, odmawiając
sobie przez X lat różnych rzeczy, to odłożenie brakujących 10% nie powinno dla
Ciebie stanowić żadnego problemu! ;) Ot, najwyżej nie pojedziesz jeszcze przez
dwa lata na wakacje! Albo założysz rodzinę 5 lat później! Rząd, po raz kolejny
przypomina nam, że:
NADGORLIWOŚĆ
(w oszczędzaniu) GORSZA OD FASZYZMU!!!
Innymi
słowy: pomożemy Ci, ale Ty musisz pomóc nam pomagać bankom ;). A jak nie, to
radź sobie sam!
No i dobrze,
niech się kułak jeden z drugim nauczy, że oszczędzać to może siedmiolatek w
śwince skarbonce, a nie poważny obywatel – obywatelskim obowiązkiem jest
bowiem, szczególnie w czasach deflacji, nakręcać konsumpcję wewnętrzną, a
nie chować zaskórniaki do skarpetki ! ;)
4.
Po 35-tce nie jesteś już młody…
Limit wieku
w MdM to 35 lat. I tak niechcący dowiedzieliśmy się wreszcie kiedy kończy się
młodość. Zostało to ustawowo zadekretowane, więc moim
„prawie-czterdziestoletnim” koleżankom z pracy nie zostało nic innego, jak
tylko oklepany frazes, że „ma się tyle lat, na ile się czuje” ;););). Dlaczego
jednak granica została ustawiona akurat w tym punkcie. Przecież rodzinę można
założyć równie dobrze w wieku lat 40-stu. Dlaczego więc państwo chce np.
dopłacić małżeństwu dwojga 35-latków, a małżeństwo 37-latków ma już w głębokim
poważaniu? Jest to NICZYM nieuzasadniona dyskryminacja i ewidentne naruszenie
zasady równości.
5.
…a może jednak jesteś młody nawet po 60-tce?
Zgodnie z tą
idiotyczną ustawą może się jednak zdarzyć, że choć młodość (w rozumieniu
ustawowym) masz już dawno za sobą, to na dopłaty jednak się załapiesz!
Wystarczy, że samemu/samej będąc w wieku dojrzałym posiadasz męża/żonę, który/a
nie ukończył/a 35 lat. Ten próg wiekowy dotyczy bowiem tylko młodszego z
małżonków, starszy może choćby dobiegać 80-tki, a i tak pieniążki z MdM-u
dostanie. Innymi słowy małżeństwu dwojga 36-latków państwo nie „pomoże”, ale
małżeństwu, powiedzmy 35-latka z 70-latką (lub na odwrót) już tak! ;) Ktoś tu
widzi sens?
6.
Masz jedno dziecko? Dostaniesz dodatkowe 5%! Masz czworo dzieci? Też dostaniesz
dodatkowe 5%!
Jak wiadomo,
jeśli nabywca mieszkania wychowuje przynajmniej jedno dziecko, zamiast 10%
dopłaty dostanie 15%. Przy czym nie ma tu różnicy, czy masz jedno dziecko czy
ośmioro - tak czy siak otrzymasz o połowę większą dopłatę niż bezdzietni.
Jakież to sprawiedliwe! A jakież „pro-prokreacyjne” ;)!
Z drugiej
strony, ten co ma ośmiu potomków pewnie i tak żyłuje budżet poprzez jakieś
zasiłki rodzinne, a na pewno przez ulgi podatkowe, więc dobrze mu tak, że
dostanie na mieszkanie tyle samo co rodzic jedynaka! Niech się margines w końcu
nauczy, że są pożyteczniejsze sposoby spędzania czasu wolnego niż rozmnażanie
się bez opamiętania. ;)
7.
Trzecie dziecko tak, troje dzieci nie.
Jeszcze się cieszą, bo nie wiedzą... że z tym blondaskiem troszkę się pospieszyli ;););) |
Ten kto ma
dwoje dzieci otrzyma dopłatę w wysokości 15%. Ten kto ma troje dzieci też
dostanie 15%. Tyle, że jeśli temu z dwojgiem dzieci, w ciągu 5 lat od kupna
mieszkania, urodzi się trzecie dziecko, to dostanie on dodatkową dopłatę
w wysokości 5% (czyli razem 20%). Ten, który na starcie miał trójkę
dzieci nie dostanie tych dodatkowych 5% - no chyba, że zrobi
sobie czwarte dziecko. Warunkiem otrzymania tych dodatkowych 5% jest bowiem to,
żeby trzecie lub kolejne dziecko urodziło się po kupnie
mieszkania z dopłatami. Powodzenia ;)
8.
Pieniążki dla banków.
O tym już
kiedyś pisałem („Mieszkanie dla młodych,ale bankowi też się coś należy”)
– chodzi oczywiście o podwyższone marże i prowizje stosowane przez banki przy
udzielaniu kredytów w ramach MdM. Marek Wielgo na swoim blogu napisał kiedyś
tak:
Faktem jest,
że (…) marże kredytów w ramach „MdM” są wyższe niż kredytów standardowych o
podobnych parametrach. Nie robił bym jednak z tego problemu, bo różnice są niewielkie.
Na początku obowiązywania "Rodziny na swoim", banki też
stosowały wyższe marże, ale konkurencja zmusiła je do ich obniżenia.
Wierzę, że w „MdM” będzie podobnie. Im więcej banków przystąpi do programu, tym
lepiej.
Wiara Marka
w to, że na bankowym rynku, który jest faktycznym oligopolem, istnieje
rzeczywista konkurencja, jest naprawdę rozczulająca. Najlepiej o tym, jak
bardzo konkurują ze sobą banki świadczy to, że od jakiegoś czasu rosną marże
kredytów – można więc chyba powiedzieć, że banksterzy zabijają się o klienta…
windując ceny ;).
9.
Komisja Nadzoru Finansowego żąda 10% wkładu własnego, to rząd daje.
Jak
powszechnie wiadomo, od początku 2015 r. minimalny wkład własny przy
kredytach hipotecznych wynosi 10%. Jeśli więc chcemy wziąć kredyt na mieszkanie
warte 300 tys. zł, to musimy przynieść co najmniej 30 tys. "swoich"
pieniędzy. Ograniczenie to ma oczywiste przesłanie: "nie dajemy
kredytów tym, którzy przez całe życie nie potrafili choć trochę
zaoszczędzić". Program MdM ogranicza jednak restrykcje Rekomendacji S,
wydanej przez KNF, bo rządowe pieniążki muszą być traktowane przez banki jako
wkład własny. To co jedna instytucja państwowa zabiera, druga tylnym
wejściem oddaje. ;) Miło.
10.
Nie masz zdolności kredytowej? Weź na babcię!
Nie dość, że
rząd obchodzi bokiem wymogi nakładane przez KNF dając 10% lub 15% wkład własny
ludziom, którzy go nie mają, to jeszcze zaniża standardy oceny zdolności
kredytowej. Ustawa stanowi bowiem, że jeśli nabywca mieszkania, pomimo
dofinansowania wkładu własnego, nie będzie posiadał zdolności
kredytowej, to do kredytu mogą przystąpić zstępni, wstępni, rodzeństwo,
małżonkowie rodzeństwa, ojczym, macocha lub teściowie nabywcy. Szkoda, że
MdM nie funkcjonował w czasach Kopciuszka - mógłby się on zemścić na macosze i
złych siostrach wkręcając je w kredyt! ;)
Wobec takich
zapisów hasło: ZABIERZ BABCI DOWÓD! nabiera zupełnie nowego znaczenia... ;) Bo
przecież babcię też możesz wciągnąć do kredytu, i prababcię i praprababcię i...
Byleby tylko miały emeryturę! Można więc nazwać kredyt z MdM-u KREDYTEM
"NA WNUCZKA". Tak, skojarzenie z popularnym oszustwem nie jest
przypadkowe. ;)
Od dziś
Karol Strasburger powinien zapraszać do "Familiady" wyłącznie rodziny
powiązane więzami kredytu w MdM - widowisko gwarantowane: walka o główną nagrodę
do upadłego, rwanie włosów z głowy po przegranej, chwyty poniżej pasa... ;)
11.
Mieszkanie nie mieści się w limicie? Nie martw się, coś wykombinujemy.
Wyobraźmy
sobie, że cena mieszkania nie mieści się limicie, od którego zależy przyznanie
rządowej dopłaty. Co robi wtedy sprytny deweloper? Ano... to:
"Inwestor
nie reklamuje mieszkań w programie MdM, ale przez telefon proponuje
klientowi sprzedaż lokum po cenie mieszczącej się w limicie programu.
Pod warunkiem, że klient wykupi drogi garaż lub zamówi usługę u projektanta
wnętrz" - relacjonuje "Metro" (taka warszawska gazetka). Z
takiej "oferty dla klientów specjalnych" mogą skorzystać tylko
ci, którzy dysponują gotówką (na garaż lub projektanta). W efekcie,
mieszkanie przykładowo warte 240 tys. zł, wyceniane jest na 220 tys. zł
(tak, by zmieścić się w limicie MdM), a brakujące 20 tys. zł klient wpłaca
na garaż i dzięki temu może starać się o dopłatę od państwa.
Co na to
Bank Gospodarstwa Krajowego? Ano... to:
„Z etycznego
punktu widzenia takie praktyki są niewłaściwe - podkreśla Anna Czyż z
Banku Gospodarstwa Krajowego, który udziela dopłat. Przyznaje jednak,
że na podstawie wniosków o dofinansowanie, które trafiają do BGK,
takie nieetyczne operacje są nie do wykrycia.”
Innymi słowy
Bank Gospodarstwa Krajowego przyznaje, że obowiązujące w programie limity są
kompletnie nieistotne, bo można je dowolnie obchodzić! I BGK nie ma żadnych
instrumentów aby temu przeciwdziałać!
Na szczęście
Pani Ania z BGK wpadła na pomysł jak wpłynąć na sumienie deweloperów i wypaliła
o „etycznej niewłaściwości” tego typu przekrętów ;) Już widzę jak skruszeni
deweloperzy oraz ich klienci dobrowolnie zwracają niesłusznie pobraną dopłatę
wzruszeni tyradą Pani Ani o ich niemoralności. ;) A w ramach pokuty wpłacają
dodatkowo po 100 zł na schronisko dla piesków ;).
Mamy tu do
czynienia z sytuacją, w której państwo (reprezentowane w tym przypadku
przez BGK) otwartym tekstem stwierdza, że wie o tym, iż jest robione w
konia, ale nie chce z tym nic robić, poza pogrożeniem paluszkiem i odwołaniem
się do sumienia tych, którzy w tego konia je robią. Czy Wam też otwiera się nóż
w kieszeni?
12. W
twojej gminie deweloperów nie ma? Masz pecha!
Ograniczenie
programu tylko do rynku pierwotnego ma pewne oczywiste konsekwencje: będą mogli
z niego skorzystać mieszkańcy tylko tych miast, w których funkcjonuje jakiś
rynek pierwotny. I tu wypowiedź jakiegoś internauty znaleziona w necie:
W moim miejscu
zamieszkania - Nakło nad Notecią - nie wybudowano ani jednego bloku
mieszkalnego w ciągu ostatnich 10 lat. Jaka jest szansa, że po wejściu ustawy
będzie można kupić mieszkanie na rynku pierwotnym i skorzystać z
dofinansowania? Proszę się nie fatygować - znam odpowiedź.
Nie wiem, czy akurat w Nakle nad Notecią rzeczywiście nie ma żadnego
budującego coś dewelopera, bo tego nie sprawdzałem. Wiem natomiast, że takich
miejscowości w Polsce jest bardzo dużo. Program ma więc ograniczenia nie tylko
wiekowe, ale i geograficzne. Jest skierowany do "młodych, wykształconych z
wielkich miast", czyli w dużej części do elektoratu partii rządzącej.
Hasło: ZADBAJ O PARTIĘ, TO PARTIA ZADBA O CIEBIE jest więc nadal
aktualne.
13.
Weź tu się rozmnażaj na 50 metrach!
W uzasadnieniu
ustawy czytamy, co następuje:
"Zaproponowana formuła wsparcia promuje model
rodziny 2+3"
Ten, kto to
napisał, pochodzi zapewne z Bangladeszu lub innego kraju trzeciego świata. Bo
tylko tam "standardem" jest siedzenie sobie na głowie w jednej izbie
bez okna. "Genialny" ustawodawca proponuje dopłaty do 50 metrów
kwadratowych mieszkania, sugerując tym samym, że w większych to mieszkają tylko
burżuje i on takim dopłacać nie będzie. Chwilę później pisze, że wspiera
tym model rodziny 2+3! ;) No przyznajcie sami: czy tego, kto to napisał nie
można nazwać idiotą? Przecież 50 m2 to z reguły dwa nieduże pokoje z
kuchnią! Według rządu, wsparcie modelu rodziny 2+3 polega więc na wtłoczeniu
trójki dzieci do jednego (niewielkiego) pokoju (drugi zajmą przecież
rodzice)!!! Toż to są wspaniałe warunki do rozwoju! Rozwoju patologii
oczywiście. Dostrzegam tu jednak pewien łańcuch przyczynowo-skutkowy: patologiczny
rząd -> patologiczni urzędnicy -> patologiczne pomysły. A
więc jednak jest tu jakaś logika. ;)
14.
Maxi-obszarnik dostanie, mini-kamienicznik nie.
Dopłata przysługuje tylko tym, którzy nie mieli nigdy wcześniej
mieszkania, co wynika już z samego tytułu ustawy. Ten, kto ma np. 20 m2 kawalerkę
w Gołdapi wartą około 40 tys. zł, i chciałby kupić mieszkanie z dopłatą w
Warszawie, bo tu mieszka i pracuje nie dostanie dofinansowania rządowego, nawet
jeśli sprzedał tę kawalerkę dawno temu. Ten natomiast, kto ma np. 3 działki
budowlane pod Warszawą warte, powiedzmy MILION ZŁ, dopłatę od państwa dostanie
i to nawet jeśli w momencie podpisywania umowy kredytowej nadal będzie
właścicielem tychże działek. Polejcie mi, bo na trzeźwo tego nie zrozumiem. ;)
15.
Sąsiad większego może więcej, niż sąsiad mniejszego.
Ustawa
wprowadziła rozwiązanie polegające na tym, że w gminach sąsiadujących z
miastami będącymi siedzibą wojewody lub sejmiku województwa, maksymalna cena
metra kwadratowego mieszkania objętego dopłatami może być wyższa, niż w gminach
z takimi miastami nie sąsiadującymi. Prowadzi to do kuriozalnych
sytuacji. Przykładowo: dla Warszawy ten limit wynosi teraz 6583,14 zł,
dla sąsiadującego z Warszawą Piastowa 4596,76 zł, a dla niesąsiadującego
z Warszawą (ale sąsiadującego z Piastowem) Pruszkowa 3830,63 zł. Kupujący
mieszkanie w Piastowie mogą więc liczyć na dopłatę o 20% większą niż Ci
kupujący taki sam lokal w Pruszkowie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
fakt, że kolejka podmiejska trasę pomiędzy tymi miasteczkami
pokonuje w... 4 minuty. :) Maksymalna różnica w cenie mieszkania z
rządową dopłatą wynosi w tym przypadku... 65 tys. zł na korzyść
Piastowa, podczas gdy średnie ceny w Piastowie są takie same lub
minimalnie wyższe niż w Pruszkowie. Nieźle, jak za 4 minuty jazdy...
;)
Jako
podsumowanie wpisu, pozwolę sobie zacytować wypowiedź jednego z przedstawicieli
deweloperów, Jacka Bieleckiego (Marvipol) na temat „Mieszkania dla Młodych”:
„To marnowanie środków z budżetu państwa.
Uzasadnianie dopłat tym, że poprawią demografię, to propaganda. Drugie dziecko
w polskiej rodzinie ma od lat na imię kredyt. Obsługa rat kosztuje więcej niż
koszty związane z wychowaniem potomka.”
Well said.
Dzięki za
przeczytanie.